poniedziałek, 18 lipca 2016

21

Oskar musiał mieć wycięty wyrostek robaczkowy, a Ania nie potrzebnie panikowała. Udaliśmy się do jej sali, gdzie dochodziła do siebie.
-Jak się czujesz?- zapytałam.
Widać było, że jest wycieńczona. Musiała dużo odpoczywać, dlatego nie siedzieliśmy u niej długo, tylko poszliśmy na oddział, na którym ja leżę. Położyłam się na łóżku i spojrzałam na Kubę. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem, na samą myśl, że to tylko o wyrostek chodziło. Szybko jednak przestaliśmy się śmiać. Kuba złapał mnie za dłoń i wbił swój wzrok w wenflon na mojej prawej ręce.
-Kocham cię bardzo- powiedział- Nie pozwolę ci umrzeć. Tak właściwie to myślałem, żeby zacząć już szukać dawcy szpiku- wypalił ni stąd i ni z owąd, bo tak naprawdę mój onkolog jeszcze nic nie mówił na temat przeszczepu.
-Kuba, obiecaj mi, że będziesz się opiekował Nadią- ścisnęłam jego dłoń.
-Będę, ale razem z tobą. Z resztą proszę cię, skończmy ten temat, bo już go kilka razy przerabialiśmy. Ty nie umrzesz. Rozumiesz?
-Ale ja się tak tego wszystkiego boję- mówiłam załamanym głosem i w końcu popłynęły mi łzy z oczu, a Kuba zamiast coś powiedzieć, najzwyczajniej w świecie wepchał się mi do łóżka i mocno objął. Zaczął się bawić moimi włosami. Drugą dłonią trzymał moją dłoń. Z moich oczu popłynęło jeszcze więcej łez, ale żadne z nas się nie odzywało. Leżeliśmy i to mi w zupełności wystarczało. Nie potrzebne mi były w takiej chwili jakieś banalne słowa pocieszenia w stylu "Będzie dobrze", bo oboje sobie zdawaliśmy sprawę z tego, że nie będzie. Do tego jeszcze Nadia walczyła w inkubatorze o życie. Bałam się o moją małą córeczkę.
-A co jeśli mała sobie nie poradzi?- spytałam. To było pesymistyczne podejście, ale nie mogłam przestać o tym myśleć.
-Lekarze wiedzą, co robią. Mała jest w dobrych rękach, a jeśli jej się coś stanie, to osobiście zabije lekarzy z tamtego oddziału- oznajmił i zaczął mi zaplatać warkocza. Byłam zaskoczona, że umie w ogóle to robić.
-Przynajmniej Nadia nie będzie chodziła rozczochrana.
-Karola, błagam. Nie mów tak, jakbyś odchodziła. Zaczynasz chemię. Będą co prawda gorsze dni, ale będą też lepsze- powiedział. Wtuliłam się w niego mocno. Nie mogłam opanować łez.

Trzy tygodnie później
Ania i Oskar opuścili razem szpital. Oboje jakoś do siebie doszli i postanowili nawet razem zamieszkać. Byłam zadowolona, że moja przyjaciółka zaczyna układać sobie życie.
Nadię miałam już kilka razy na rękach. Jest taka malutka, taka przecudna, aż żal mi serce ściska, gdy widzę ją pod respiratorem i sondą, to aż żal mi serce. Taka malutka.
Stałam w łazience przy zlewie. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, które wisiało na ścianie. Zobaczyłam w nim zmęczoną twarz osiemnastolatki, która wyglądała na co najmniej dziesięć lat więcej. Znowu poczułam mdłości i zwymiotowałam do kibelka. Potem opukałam opukałam buzię i wzięłam do ręki moją szczotkę. Przeczesałam skołtunione włosy. Zauważyłam na niej spory kłębek włosów. Zjechałam po ścianie i zaczęłam płakać. Usłyszałam, że ktoś wszedł do mojej sali. Podniosłam się, złapałam za kroplówkę i wyszłam z łazienki. Na moim łóżku siedział zasmucony Kuba.
-Stało się coś?- zapytałam, bojąc się, że to chodzi o Nadię. Nie myliłam się.
-Mała ma dysplazję oskrzelowo-płucną- oświadczył. Domyśliłam się już z czym to będzie związane. Gdy leżałam i się nudziłam, zaczęłam czytać fora dla matek wcześniaków. Wiedziałam, że takie dzieci wymagają ciągłego podawania tlenu. To był dla mnie, dla nas kolejny cios- Do tego lekarze podejrzewają retinopatię wcześniaczą- dodał po chwili.
-Nasza mała córeczka.
-Okulista powiedział, że retinopatii postarają się pozbyć laserowo. Będzie dobrze Karolcia- odparł. Wtuliliśmy się w siebie i siedzieliśmy w ciszy jak zwykle, do czasu, kiedy mnie znowu nie zemdliło. Te wymioty mnie już denerwowały. Miałam wrażenie, że pozbyłam się wszystkich moich wnętrzości. Kiedy już przepłukałam usta wodą z bezsilności osunęłam się po ścianie. Kuba do mnie podszedł, wziął mnie na ręce w stylu panny młodej i zaniósł do łóżka. Położył najpierw mnie na łóżku, a potem sam się wpakował.
-Zaczynają mi już włosy wypadać- westchnęłam i zaczęłam kreślić kółka na jego torsie.
-Wolałabyś czekać, aż ci wypadną wszystkie, czy wolałabyś, żebym na przykład ja ci je zgolił?- zapytał. Zatkało mnie trochę. Jeszcze kilka tygodni temu plótł mi warkocza, a teraz chce mi zgolić.
-Sama nie wiem.
-Wiesz co? Mam pomysł- wstał i wybiegł z mojej sali. Wrócił po dziesięciu minutach z maszynką do golenia i nożyczkami w ręku.
-To kto pierwszy kogo goli?- zapytał. Jeszcze bardziej mnie zaskoczył. Na początku pojawił się smutek z powodu straty włosów, ale stwierdziłam, że skoro Kuba jest w stanie poświęcić swoje włosy, to postanowiłam, że ja pierwsza mu je zgolę, żeby się jeszcze nie rozmyślił
-Siadaj- uśmiechnęłam się i wzięłam do ręki maszynkę. Podłączyłam ją do prądu i zaczęłam działać. Z początku się wydurniałam i robiłam mu różne wzorki na głowie, ale po jakimś czasie nie było już z czego, więc zgoliłam resztę i mogliśmy zamienić się miejscami. Kuba najpierw ściął moje włosy na krótką.
-Jak chcesz, to mogę tak zostawić- zaproponował, gdy zauważył moją niepewną minę, ale w końcu powiedziałam mu, żeby zgolił wszystko i tak też zrobił. Strzepałam z siebie włosy i podeszłam do lustra. Zaraz za mną stanął Kuba. Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ładnie ci tak- zwrócił się do mnie, całując mnie w czubek głowy.
-Tobie też do twarzy w łysinie.
-Dzięki.
-W ogóle jak wzięłam wczoraj na ręce Nadię to jakbym jakiegoś powera dostała. Tak bardzo chcę widzieć jak dorasta, jak idzie do komunii, jak się zakochuje, idzie na studniówkę, potem do ślubu- zaczęłam wyliczać z uśmiechem na twarzy.
-I pewnie chcesz widzieć, jak prowadzę ją do ołtarza.
-A żebyś wiedział.
-Ok, da się to załatwić- Kuba się uśmiechnął i przejechał dłonią po moim poliku.

Dwa miesiące później
Przez ten czas tylko tydzień nie byłam w szpitalu. Każde kolejne wyniki mówiły, że choroba co raz bardziej postępuje, a ja co dzień mam więcej siły by walczyć.
Mała Nadia przeszła zabieg laserowy, który zahamował retinopatię. Byliśmy szczęśliwi, że wszystko powiodło się zgodnie z planem.
Był to dzień, w którym nasza mała Nadia opuszczała szpital. Mimo, że błagałam lekarza, on nie pozwolił mi w ogóle jechać do domu. Byłam na niego wściekła. Ten jeden jedyny dzień chciałam spędzić z rodziną. Tłumaczyłam onkologowi, że wieczorem byłabym znowu w szpitalu, ale był nieugięty.
-Karola, podasz mi czapeczkę?- spytał Kuba, a ja to zrobiłam.
-Słuchaj, a może ty byś pogadał z lekarzem. Ja tak chcę spędzić ten dzień z wami- spojrzałam na Kubę maślanymi oczami.
-To ty ubierz małą, tylko uważaj na sprzęt.
-Jasne- odparłam i podeszłam do małej. Usiadłam na łóżku i zaczęłam ją ubierać. Potem włożyłam ją ostrożnie do fotelika. Dziesięć minut później Kuba znalazł się przy mnie.
-Dobra, idź się ogarnij. Za pięć minut pielęgniarka odepnie ci kroplówkę- odparł, a ja złożyłam na jego ustach pocałunek, a po chwili szybkim krokiem znalazłam się na swojej sali, gdzie przebrałam się w dżinsy i biały top. Zawiązałam na głowie błękitną chustkę i czekałam tylko na pielęgniarkę, która miała mi odpiąć kroplówkę. Spóźniła się chwilę, ale byłam tak przeszczęśliwa, że nie zauważyłam. Spakowałam jeszcze do torebki telefon i ładowarkę, i byłam gotowa do wyjścia. Udałam się do Kuby i Nadii. On dostawał jeszcze ostatnie wskazówki dotyczące jak się obchodzić z sondą, respitatorem i pulsoksymetrem. Gdy już wszystko wiedział, udaliśmy się do auta, gdzie czekał na nas mój tata. Tak się ucieszyłam, że go widzę, że aż musiałam usiąść na przednim siedzeniu. Nie widziałam go jakieś dwa tygodnie. Brakowało mi go przez ten czas.
-Cześć córeczko, jak się czujesz?- zapytał z troską.
-Dzisiaj tryskam energią. Przynajmniej kilka godzin spędzę z wami- posłałam ojcu szeroki uśmiech.
Gdy wszyscy byliśmy pozapinani, tata odjechał spod szpitala i ruszyliśmy o dziwo w nieznanym mi kierunku.
-Gdzie jedziemy?- zapytałam, gdy zatrzymaliśmy się chyba na czwartych światłach.
-Zobaczysz Karolciu- uśmiechnął się do mnie, a dla mnie był to znak, że mam przestać dopytywać. Po pół godzinie przebijania się przez miasto, zatrzymaliśmy się przed dosyć dużym domem. Był on na przedmieściach Wrocławia. Byłam ciekawa, co mój ojciec i narzeczony wymyślili. Wysiedliśmy z auta, pomogłam Kubie z Nadią i weszliśmy do środka. Było jednak cicho.
-Idź do ogrodu- Jakub wskazał na wielkie szklane drzwi. Posłuchałam się go.
-Niespodzianka!- krzyknęło kilka osób i każdy po kolei zaczął mnie witać.

3 komentarze:

  1. Świetne może to ich nowy dom?
    Pozdrawia
    ToJa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm jezu zabije cię za te nie dokończenia .. ale i tak opowiadanie jak zawsze genialnie doskonałe

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie wspaniałe pozdrawiam i życzę weny i zapraszam na mojego bloga
    Aleksandra

    OdpowiedzUsuń